
Wszystko stanęło, zawisło widmo cesarki. Będąc jeszcze w ciąży wiedziałam, że taki moment nadejdzie, że przyjdzie mi zmierzyć się i pokonać samą siebie. Udało się, znów płynęłam.
Na początku wysłaliśmy zaproszenie w Kosmos do naszego Dziecka, zgodnie z filozofią maoryską, iż kontakt z dzieckiem można nawiązać znacznie wcześniej, zanim pojawi się w brzuchu mamy…
Po kilku miesiącach starań, pewnej nocy spędzonej wspólnie z mężem, zwizualizował mi się jego plemnik wchodzący do mojej komórki jajowej.
Byłam bardzo ciekawa czy wizja okaże się prawdziwa…
2 dni po terminie okresu, nie wytrzymałam i postanowiłam zrobić test. Przed tym jednak zamknęłam się w łazience i zapytałam najpierw mojego Dziecka:
– Gdzie jesteś?
W odpowiedzi, w mojej głowie pojawiło się:
– Już jestem… ja już jestem…
Po chwili test potwierdził, że jestem w ciąży.
Chcieliśmy z mężem przywitać naszą córkę w domu. Przygotowywałam się zarówno fizycznie, jak i duchowo do tego wydarzenia.
Los jednak przygotował dla nas inny scenariusz.
W 37 tygodniu okazało się, ze Helenka ma arytmię serca i poród musi odbyć się w szpitalu… Po nitce do kłębka, końcem końców (mimo innych branych pod uwagę szpitali oraz opcji) zdecydowaliśmy się na szpital im. Żeromskiego.
W 6 dniu po terminie, o 2:00 w nocy obudziłam się, ponieważ miałam wrażenie, że sączą mi się wody płodowe. Okazało się jednak, że to czop odchodzi… Był piątek, a ja wiedziałam, że urodzę do niedzieli. Skurcze powoli nasilały się z biegiem dnia. Wszystko było nowe, wyglądało zupełnie inaczej niż przy pierwszej córce… Ja byłam nad wyraz spokojna i szczęśliwa, że to już.
Około 16:00 mąż przywiózł Marysię z przedszkola, skurcze zaczęły być coraz bardziej odczuwalne. Od tej chwili, córka nie opuściła mnie już na krok. Podążała za mną, naśladowała mnie i moje odgłosy… Dotykała czule, całowała. Była dla mnie najwspanialszą doulą, jaką mogłam sobie wymarzyć.
Niedawno uzmysłowiłam sobie, że nie zauważyłam u Marysi cienia niepokoju, mimo, że widziała że jej Mama „cierpi”. Wszystko odbywało się w zgodzie ze mną, w zgodzie z naturą, czułam w sobie ogromny spokój. Moje ciało przejęło dowodzenie, umysł się wyłączył. Wiedziałam, że wszystko zakończy się dobrze.
Powoli wchodziłam w inny wymiar. Skurcze stawały się intensywne, były nieregularne, choć coraz dłuższe. Moja 5-letnia córka była cały czas obecna, przekazując mi ogromną dawkę miłości.
Około godziny 20:00 wygoniłam męża do spania, bo już wiedziałam, że naszą drugą córkę urodzę w nocy. Starszą położyłam spać. Nastąpił moment, o którym wcześniej marzyłam:
Nastała cisza, nikt się nie krzątał… Mogłam wejść w siebie jeszcze głębiej. Zgasiłam światło, zapaliłam świece. Z kominka unosił się zapach lawendy, z głośników płynęła ulubiona Kate Bush. Ja coraz bardziej odpływałam.
O 22:00 obudziłam męża, bo wiedziałam, że to już czas, żeby jechać do szpitala (mimo wcześniejszych obaw, że nie będę umiała rozpoznać tego momentu).
40 minut drogi – 5 intensywnych skurczy…
Wtoczyłam się na porodówkę, gdzie przywitały mnie przemiłe Panie.
Po badaniu okazało się, że jestem otwarta na 5 cm i niedługo urodzę.
Idąc na salę porodową (ostatnią dostępną tej nocy) zobaczyłam położną, która będzie mi towarzyszyć i poczułam, że świat musi mnie strasznie kochać skoro zesłał mi „Anioła”- jedną z najlepszych i najbardziej doświadczonych położnych.
W ciągu godziny rozwarcie doszło do 8 cm. Dopisywał nam świetny humor, wydawało się, że zaraz będzie po wszystkim. Stało się inaczej.
Helenka nie chciała wstawić się do kanału rodnego. Musiałam położyć się na boku z kolanami złączonymi. Nastąpił kryzys. Skurcze stały się intensywne, a ja zaczęłam koncentrować się na bólu. Wszystko stanęło. Zawisło nade mną widmo cesarki. Co ciekawe, będąc jeszcze w ciąży wiedziałam, że taki moment nadejdzie…, że przyjdzie mi zmierzyć się i pokonać samą siebie. Udało się! Po chwili poczułam, że skurcze przechodzą przeze mnie jak fala. Płynęłam… Oddychałam i parskałam na szczycie każdego skurczu. Ciało przejęło kontrolę. Moc wróciła. Otworzyłam się.
O godzinie 1:45 Helenka była już z nami. Urodziła się w tym samym dniu, co mój Tato…
Położna pogratulowała mi oraz podziękowała za współpracę. Obie wyraziłyśmy głęboką wdzięczność, że udało się wydać na świat Helenkę siłami natury. Wiem, że gdyby nie ten szpital, nie ta położna poród zakończyłby się cesarką.
Tym razem na świat wydałam też nową JA. Pewną siebie, kompetentną matkę i kobietę.
Moc wróciła i jest we mnie do dzisiaj. Pokochałam w pełni swoje ciało za jego mądrość i siłę. Czuję pokorę i mam pełne zaufanie do życia, bo wiem, że jeśli mu na to pozwolimy, ono samo się o nas zatroszczy.