Ale zaufałam SOBIE! Poczułam MOC! Otwarłam się na to, że dam radę i będzie dobrze! Posłuchałam ciała, które mnie poprowadziło, podpowiadało co robić dalej.

Jestem mamą (póki co) trójki chłopców (9l., 2,5 roku, 2,5 tygodnia). Pierwszego i drugiego syna urodziłam w szpitalu z kaskadą wszystkich możliwych ingerencji w poród (niepotrzebnych), zastraszania, pośpieszania, przymuszania, a nawet farmakologicznego ogłupiania co bym była posłuszniejsza personelowi…

Zostałam okaleczona tak psychicznie jak i fizycznie, że rany do tej pory się nie zagoiły (te fizyczne), ale dzięki temu, że ostatniego syna urodziłam w domu – odczarowałam doświadczenia poprzednich porodów, bo przeżyłam coś tak pięknego, naturalnego, niesamowitego, że nikt mi tego nigdy nie odbierze❤️

Całą ostatnią ciążę przeżyłam w trudnej sytuacji osobistej, ale i w spokoju biorącym się z nastawienia na pd. Ginekologa odwiedziłam raz na początku, żeby potwierdzić ciążę, raz po coś na infekcję intymną (leki nie zadziałały, dopiero moja głowa mi pomogła) i raz w 36 tc. żeby zrobić badania podstawowe (w porę;)) i usg, żeby wiedzieć jak dzidziuś jest ułożony.

Długo byłam nastawiona na pdbam, ale pod koniec ciąży wystraszyłam się, że po moich obrażeniach krocza z powodu gigantycznie spierd….nych nacięć z poprzednich porodów, i przewlekłej infekcji pęknę tak strasznie, że się wykrwawię i nawet nie będzie miał kto wezwać karetki, więc zdecydowałam się rodzić z położną i doulą na wszelki wypadek. A tu Ci psikus, bo nie pękłam nawet na milimetr, mimo, że to był szybki poród😜

Koło 20 zaczęły się skurcze, które przez 4h przechodziłam sobie sprzątając, bawiąc się z dziećmi, gotując zupę (nawet nie byłam pewna czy to już ;)), położyłam koło północy synków, pobujałam się na hamaku, poskakałam na piłce, pojadłam sobie i po 2ej zadzwoniłam nieśmiało do douli (aż mi głupio było, że o takiej porze), żeby zapytać czy to już może rodzę (widzicie jak bardzo można nie ufać ciału jeśli miało się wywoływane oksytocyną, balonikiem itd. porody? 😭), a że doula właśnie  wracała z położną z porodu w mojej okolicy, to zajrzały do mnie tak po pół godziny od telefonu. Okazało się, że faktycznie rodzę, ale, że do rana nic z tego, żebym poszła spać, one też się położyły odpocząć…

Jak tylko się położyłam poczułam straszny ból i polała się krew, dużo krwi… Akcja przyspieszyła, praktycznie nie miałam przerw między skurczami, doszły bóle krzyżowe, tens nie pomagał nic a nic, ucisk na talerze biodrowe też nie, o basenie to już nawet nie myślałam, chciałam tylko, żeby ten ból minął…. Byłam tak zamknięta w kroczu, że hej. A krwi było coraz więcej… W oczach położnej pojawił się strach… Ja go nie czułam, ale na propozycję transferu do szpitala karetką bez położnej (najbliższego otwartego oddalonego o 2h drogi) przypomniałam sobie, że przecież chcę rodzić w domu!!! Nie chcę znowu okaleczyć siebie i dziecka! Z drugiej strony umysł kontrolował „możesz osierocić dzieci, jeśli zaryzykujesz”…

Ale zaufałam SOBIE! Poczułam MOC! Otwarłam się na to, że dam radę i będzie dobrze! Posłuchałam ciała, które mnie poprowadziło, podpowiadało co robić dalej. Stopniowo, z pomocą rozgrzanych olejkami dłoni douli masującej od zewnątrz moje krocze, w pozycji stojącej i na zmianę kucającej na kanapie już nie walczyłam z bólem – przetransformowałam go w siłę stworzycielki! Jak bogini powoływałam na świat NOWE ŻYCIE! Byłam kanałem energii łączącej niebo z ziemią! Świat przestał dla mnie istnieć, byłam tylko ja i moje dziecko – MY byliśmy całym WSZECHSWIATEM! W tym momencie wreszcie pękł pęcherz płodowy i kiedy rzeka wód ściekała mi po nogach a główka zaczęła wychodzić poczułam NAJCZYSTSZĄ ROZKOSZ! Jakby gorąco między nogami, które z każdym skurczem rozpływało się po moim ciele, aż objęło mnie całą, po czubki palców, włosów! Główka powoli posuwała się na zewnątrz, a ja nigdy nie czułam się tak cudownie jak w tym momencie😍 Nie parłam nic a nic, to działo się samo, gdy wolałam na głos „Aleeeeksaaaandrzeeee, Aleeeksaandrzeee, przyyyyjdź!!!”, a on z każdym głębokim wydechem był bliżej i bliżej na świecie😍 A ja drżałam z rozkoszy nie do wytrzymania😍 Przedłużałam jak mogłam, żeby to jeszcze trwało, ale ostatecznie jakoś po 3ej:30 w nocy Aleksander postanowił wypłynąć cały:) Piękny jak cud, idealny, różowy😍

Kolejne ze dwie godziny rodziło się łożysko, które zostało z nim połączone przez następne trzy dni, choć wcześniej nie brałam pod uwagę na poważnie porodu lotosowego, ale jakoś tak samo wyszło 😍

Pierwszy raz odważyłam się opisać to co przydarzyło mi się w nocy 24/25 października, co uczyniło mnie inną kobietą, silną i będącą w zaufaniu do siebie❤️ Choć nie planuję kolejnych ciąż i porodów (ale poprzednich trzech też nie planowalam😂😜), to gdyby spotkało mnie znowu to szczęście, chciałabym urodzić już bez formalnej asysty medycznej, ewentualnie w czułym towarzystwie takiej kobiety jak Magda czy Wiola – którym dziękuję, że pomogły mi doświadczyć cudu narodzin w domowym zaciszu i zaufaniu do naturalnej, kobiecej mocy stwarzania❤️❤️❤️