Pamiętam zapach, wyjście główki, potem obrót ciałka, wyjście ramionek… Pamiętam, że wołałam do niego „Chodź, chodź”, że Ewa chwaliła jego piękne uszka… W trzecim partym, o 22.30 urodził się nasz synek, Arturek.
W 2015 r. rodziłam po raz pierwszy. W szpitalu na Winiarach w Płocku. Moja wiedza na tamten okres była inna, uboższa. Skupiałam się na czytaniu o ciąży, laktacji, pielęgnacji noworodka itp. Wiedzę o porodzie ‘nabyłam’ na szkole rodzenia w tymże szpitalu. Na tamta chwilę wydawała mi się wystarczająca. Już wtedy wiedziałam to: chcę rodzić naturalnie [szybsze dochodzenie do siebie, korzyści dla dziecka], nie chcę cc, chcę karmić piersią.
Wynajęłam położną z polecenia, zwiedziłam porodówkę – oswoiłam przestrzeń, tak mi się wydawało. Rodziłam z przekonaniem, że to personel pomoże mi urodzić. Byłam już w szpitalu [skończyło mi się zwolnienie] jak zaczęły się pierwsze nieśmiałe skurcze. Nikt nie wierzył, że rodzę: dostałam śniadanie, potem obiad.
Przed 14.00 odeszły mi wody, 17.00 – urodziłam pierworodną… I narodziłam się na nowo, jako Mama, ale też jako nowy człowiek! Mój poród był transformujący, dał mi takie poczucie siły i mocy! Nie sądziłam, że jest to możliwe. Pomijając kilka rzeczy miał znamiona porodu marzeń, jednak niektóre z tych pozytywów były dziełem przypadku – np. że nie byłam głodna 😛 Parłam półleżąc [nie wiedziałam, że można inaczej], parłam na komendę [j. w.], byłam nacinana, byłam szyta – to najgorzej wspominam z całego porodu. Od tamtej pory coraz bardziej interesowałam się tematami okołoporodowymi i pokrewnymi. M. in. czytałam i słuchałam pozytywnych historii porodowych, głównie w grupie na fb „Poród domowy”.
Kiedy kolejny raz byłam w ciąży, wiedziałam już ‘z czym to się je’, wiedziałam, czego chcę, a czego nie i dążyłam do tego, żeby mój kolejny poród był jeszcze lepszy niż pierwszy. Czerpałam garściami z zajęć prywatnej Szkoły Rodzenia. Oglądałam filmiki w necie, czytałam polecane książki – tym razem o porodzie naturalnym, o jego fazach, pozycjach itp., bo wiedziałam już, że to jak i w jakich warunkach rodzi się dziecko ma ogromne znaczenie. Mimo, że w porównaniu do 9 miesięcy ciąży, a potem całych lat rodzicielstwa, poród wydaje się być epizodem. Odwiedzałam zajęcia szkół rodzenia w obu płockich szpitalach, spotykałam się z położnymi, miałam nawet wstępnie wynajętą położną do porodu na Winiarach.
Niestety… okazało się, że mój drugi poród może nie być lepszy, może nawet nie być równie dobry, co ten pierwszy… W obu szpitalach [na Kościuszki i na Winiarach] kluczowe dla mnie sprawy stały pod znakiem zapytania lub wprost poinformowano mnie, że nie da się tego zrobić, mimo, że wynika to z nowych standardów opieki okołoporodowej! Na czym mi tak zależało? M. in.: na ochronie krocza, parciu w pozycjach wertykalnych [!!!], braku interwencji bez wyraźnych wskazań medycznych, późnym odcięciu pępowiny, 2-godzinnym kontakcie skóra do skóry – nieprzerwanym! Byłam wściekła, zdezorientowana, zdruzgotana, zagubiona, przerażona i porażona tym, co słyszę… Nie chciałam rodzić, marnując energię na walkę z personelem…
Nie myślałam, że będę rodzić w domu, jednak okazało się, że… po prostu nie mam innego wyjścia. Nie mówiliśmy nic rodzinie, choć wiedzieli, że pojechaliśmy do Łodzi spotkać się z położnymi – poważnie rozważaliśmy też możliwość rodzenia w szpitalu łódzkim [lub warszawskim]. Moja mama nawet zapytała mnie, po co tak ‘kombinuję’, przecież pierwszy poród wspominam dobrze. Zastanowiłam się i odpowiedziałam jej, że właśnie dlatego – że mam po prostu ‘wysoko postawioną poprzeczkę’. Długo biliśmy się z myślami z mężem jaką podjąć decyzję – głównie chodziło o odpowiedzialność i… finanse, jednak zdecydowaliśmy się w końcu i nie żałuję niczego!
10 kwietnia. Myślałam, że to będzie później, moja tzw. intuicja podpowiadała mi datę 19.04 [termin z usg/miesiączki między 18 a 24.04]. Ewentualnie w same święta wielkanocne. Miałam jeszcze to i tamto do zrobienia przed porodem. Tymczasem 10go od rana pobolewał mnie brzuch. Mąż dostał rozwolnienia tego dnia, więc myślałam, że jak nic coś zjedliśmy wczoraj (zamówiony obiad). Choć to wyglądało jak skurcze macicy (niepewność jest najgorsza)…
Od około 14.00 zaczęłam je monitorować: nieregularne, krótkie, zdołałam się zdrzemnąć. Więc jeśli to skurcze, to tylko przepowiadające. Mogą się pojawić na 2 tygodnie przed porodem, pfff. Umyłam głowę, zrobiłam zdjęcie brzuszka (bo kto wie?), coś tam nadrobiłam na fb, odpoczywałam.
Koło 19.00 zadzwoniłam do położnej z Łodzi, pani Doroty, podzielić się swoją niepewnością. Powiedziała, że niedługo kończy dyżur i po nim na wszelki wypadek spakuje swoją torbę, a ja żebym się wcześnie kładła. O 19.30 napisałam smsa do Ewy, mojej douli, nadal niepewna podłoża tych bólów brzucha.
Godzina 20.00: pierworodna umyta, w piżamie, jeszcze tylko czytanie na dobranoc – mąż ogarnie; ja już też gotowa do spania leżę w sypialni i… Odeszły mi wody!!! (Na szczęście na podkład! I na szczęście czyste!) I przeszła niepewność! 😉 Zaczęło się!
Telefon do babci – zgarnie Marysię na noc; do położnej (właśnie skończyła dyżur), do Ewy (skończyła zajęcia w szkole rodzenia). Ja do wanny (wiem, że lepiej na wczesnym etapie rozwierania szyjki nie siedzieć w wodzie, więc tylko się opłukuję). Marysia – w ciuchy założone na piżamę („- Ach ta mamuszka, zsikała się 2 razy” 😉 = a to wody mi się sączyły), pojechali…
Skurcze się zagęściły i to mocno. W łazience już zostałam do końca. Pojawiało się w niej wszystko, o co poprosiłam męża ❤ świece, podkład na podłodze, laptop z relaksującą muzyką, z nagraniem porodowych afirmacji, woda do picia, stanik od bikini (w nim rodziłam), on sam… Trochę siedziałam na sedesie, kucałam nad podkładem, zwieszałam się z grzejnika na ręczniki, kręciłam biodrami… Mąż spisywał skurcze. Między nimi czułam stale napiętą macicę, co nie dawało pełnego relaksu. Potem już był jeden za drugim. Trudno, leję wodę do wanny, może to pomoże mi się rozluźnić.
Gdzieś koło 22.00 przyjechała Ewa. Pomasowała mi trochę krzyż, przytulała w skurczach, gadałyśmy pomiędzy… super uczucie. Czułam jej wsparcie i współodczuwanie. Około pół godziny później poczułam, że muszę „dwójkę”. I jak tylko zrobiłam, opadłam z sedesu na kolana, bo tu już parte! Pamiętam mój szok, że to już! Że nie wiem czy jest pełne rozwarcie. Opierałam się jedną ręką o wannę, głową o męża, a prawą ręką trzymałam główkę! Tak, moje ręce pierwsze dotykały mojego dziecka! Pamiętam słowa Ewy, które sprowadziły mnie na ziemię: „Dmuchaj świeczki” i „Oddychaj dla siebie i dla dziecka”. Na Kuby „Co teraz?” uspokajającą odpowiedź: „No nic, Ola urodzi i poczekamy na położne”. Pamiętam zapach, wyjście główki, potem obrót ciałka, wyjście ramionek… Pamiętam, że wołałam do niego „Chodź, chodź”, że Ewa chwaliła jego piękne uszka… W trzecim partym, o 22.30 urodził się nasz synek, Arturek. Na ręce Ewy. W łagodnym świetle świec, cichej atmosferze (powstrzymałam się od niekontrolowanych wybuchów radości 😉 ).
Jakieś 10 minut później przyjechały położne. Z nimi już w salonie, na worku sako, odpoczywając, tuląc i karmiąc bejbuszka urodziłam łożysko. Okazało się, że minimalnie pękła mi śluzówka pochwy, ale to drobiazg w porównaniu z nacięciem krocza (nic nie boli i nie ciągnie). Spełniło się moje marzenie o porodzie w domu. Wszystko się udało! Natura napisała dla nas najlepszy możliwy scenariusz!!! 😀 ❤
Jeszcze takie myśli mi się nasunęły:
1. nasza pierworodna 4-latka jest przekochana i do rany przyłóż ❤ mówi, że kocha braciszka, że jest słodki i chce przy nim wszystko robić;
2. bałam się, że po jej powrocie od dziadków będzie mi się wydawać 'większa’, że będę ją mniej kochać niż do tej pory – nic z tych rzeczy ❤ kocham ją jeszcze mocniej!
3. wiedziałam, że tak będzie: już tęsknię za byciem w ciąży… -_- jakie to głupie: było mi już tak ciężko, miałam już dość, a teraz… mam poczucie straty 😛 jak składałam ciuchy ciążowe, to ryczeć mi się chciało… jeszcze się nie mogę oswoić, że to już…
4. nasz synek jest bardzo spokojnym, pogodnym i bardzo uśmiechniętym dzieckiem – i jestem przekonana, że w dużej części jest to zasługa warunków, w jakich się urodził. Nikt go nie zabierał, nie kłuł igłami zaraz po urodzeniu, nie było obcych głosów, cudzych rąk, ostrych świateł… Pokazaliśmy mu, że świat jest bezpiecznym i przyjaznym miejscem