…siła kobiety w porodzie przerosła moje oczekiwania, zalana oksytocyną i adrenaliną byłam bardzo spokojna, spokojna jak nigdy w życiu i jednocześnie silna i zdecydowana. Chciałabym “żyć tak jak rodziłam”…

Moją córkę Oliwię urodziłam 4 lata po cesarkim cięciu. Historia jej urodzenia, to historia o spełnionym marzeniu.

 W piątek 17 sierpnia ok 6.30 obudziły mnie skurcze, które dość szybko nabrały na sile, tak bardzo, że nie mogłam dalej spać, ani udawać, że nic się nie dzieje. Zadzwoniłam do mojej położnej, która klasycznie kazała mi wziąć dwie nospy i wejść do wanny. Cieszyłam się jak dziecko. Wreszcie działo się to, co tyle razy sobie wyobrażałam już będąc w pierwszej ciąży, a czego nigdy nie doświadczyłam, gdyż moja pierwsza córka, Veronica, była ułożona pośladkowo i gdy odeszły mi wody na patologii ciąży niedługo potem miałam od razu cesarkę. 

Napuściłam wody do wanny, zapaliłam świeczki i kominek zapachowy z olejkiem eterycznym z lawendy. Włączyłam płytę Mike’a Oldfielda ” Ommadawn” Skurcze się nie wyciszyły, dalej były dość mocne. Zaczęły mi mocno doskwierać, zwłaszcza w pozycji na leżąco w wannie, więc przy każdym z nich starałam się kucać lub przynajmniej pracować z oddechem lub śpiewać, rozluźniając twarz, a tym samym mięśnie dna miednicy. Ponieważ bolało mnie dość mocno to spontanicznie zaczęłam śpiewać fragment utworu Oldfielda ” Ommadawn eg iol aaaaa” Na to aaaa bardzo fajnie mi się rozluźniało. Poczułam jak bardzo pomaga to przejść przez skurcz. 

Po godzinie w wannie nic się nie zmieniło, a wręcz zaczęło delikatnie nasilać. Skurcze były regularne ok co 5-7 minut, ale krótkie ok 30-40 sekund. Skonsultowałam się z położną, kazała się odezwać jak skurcze będą trwać ok 2 minuty. 

Będąc w domu zaczęłam pracować ze skurczami wykorzystując wszystko to, czego nauczyłam się podczas zajęć jogi i na “próbie porodu”, oraz od fizjoterapeutki na zajęciach z fitnessu. Starałam się wykorzystać każdy skurcz, żeby się otwierać i pomagać małej wstawiać się w kanał. Kręciłam się na piłce, a w szczycie skurczu delikatnie się odbijałam od niej wydychając powietrze. To niesamowite jak bardzo pomagało mi już samo siedzenie na piłce. Skurcz bolesny w innej pozycji był zupełnie do zniesienia na piłce. Na piłce zjadłam więc obiad he he, bo trudno było mi już wysiedzieć na krześle. Między skurczami bawiłam się z córką, między innymi układałyśmy klocki lego. Pamiętam, że zbudowałyśmy domek. Nawet mam gdzieś jego zdjęcie. Taka pamiątka porodowa 😉.

Starałam się za każdym skurczem mieć rozluźnioną twarz. Na początku zauważyłam, że to wcale nie takie łatwe, bo gdy boli człowiek się spina. Jednak przypomniałam sobie to, co mówiła moja instruktorka jogi o otwieraniu się na ból, akceptowaniu go. Oddech i śpiew bardzo pomagał. 

Po pewnym czasie do skakania na piłce dołączyłam kucanie i zawieszanie się na różnych przedmiotach: na piekarniku, na łożku piętrowym córki ( wyjątkowo dobre stanowisko :), wannie. No i oczywiście moim mężu :). Bardzo to zmieniało odczucia bólowe. Poza tym ruch, działanie, akceptacja bólu i podążanie za każdym skurczem, to wszystko powodowało, że nie myślałam o bólu, nie spinałam się przed kolejnym skurczem, działałam, płynęłam z każdą skurczową falą, a po między nimi relaksowałam i wykonywałam normalne czynności. To naprawdę działało. 

Po kilku godzinach zadzwoniła położna zapytać jak mi idzie i kazała przyjechać na kontrolę o 18 do szpitala. Postanowiliśmy więc wyjść z Markiem, moim mężem, na spacer. Przy każdym skurczu zawieszałam się na nim, przytulałam, bardzo mi to pomagało. Cieszyłam się też bardzo tym spacerem. Pamiętam jak oglądałam film “ Orgasmic birth” to strasznie podobały mi się właśnie te spacerujące pary podczas pierwszej fazy porodu. Spacer, natura, miłość. Bardzo chciałam tak przeżyć mój poród i to właśnie się działo.

O 18 w szpitalu położna stwierdziła, że to dopiero początek, że szyjka owszem się skraca, była na ok 1 cm, ale nie ma jeszcze rozwarcia, więc powiedziała, że nie będziemy męczyć tej szyjki, lepiej niech wszystko zacznie się naturalnie i wysłała nas do domu. W samochodzie skurcze były dość nieprzyjemne ze względu na pozycję, więc używałam oddechu żeby sobie z nimi poradzić. Po drodze ponownie poszliśmy z mężem na spacer i lody :). Dla mnie gorzka, intensywna czekolada dla endorfinek mmmm :). 

Po powrocie do domu sytuacja zbytnio się nie zmieniała, skurcze były regularne, dość intensywne, ale się nie wydłużały, ani jakoś bardzo nie nasilały. 

Za namową położnej wzięłam kolejne dwie nospy i weszłam do wanny przy świecach i muzyce Oldfielda. Potem robiłam to, co wcześniej czyli skakanie na piłce, kucanie, zawieszanie się z kucaniem, przy bardziej mocnych skurczach ratowałam się masażem mojego męża w okolicy krzyżowej. Cudnie to pomagało. 

Ok. 23 za namową położnej spróbowałam iść spać, żeby wypocząć przed zbliżającym się porodem. Nie byłam jednak w stanie, skurcze na leżąco były dotkliwe. Szczęśliwie po dwóch – trzech takich skurczach zaczęły mi odchodzić wody. Po konsultacji z położną umówiłyśmy się o 1 na Żelaznej. 

Przed naszym wyjazdem okazało się, że obudziła się moja starsza córka i że przy tych emocjach panujących w domu nie jest w stanie zasnąć. W skurczach poszłam ją usypiać, dałam jej też obiecany pukiel włosów zawinięty wstążeczką. Wera lubiła bardzo zasypiąć okręcając sobie mój kosmyk włosów wokół palców. Wcześniej jej obiecałam, że gdy będę jechać do szpitala urodzić Oliwkę, to zostawię jej te moje “włoski”. Wera do tamtej nocy tylko 2 razy została na noc beze mnie, więc ten rytuał z kosmykiem włosów był jej potrzebny do uspokojenia sie i wyciszenia. Mamy ten kosmyk włosów do tej pory, leży przewiązany wstążeczką w pudełku z pamiątkami.

Jadąc do szpitala skurcze w samochodzie były bolesne, trudniej było mi się rozluźniać. Postanowiłam więc poddać się bólowi, otworzyć, puścić. Zamknęłam oczy, weszłam w jakby trans. Bardzo to pomogło. 

W szpitalu położna zbadała mnie i stwierdziła rozwarcie na 3 cm i przyjęła do szpitala. Potem poszło już szybko. Długi zapis KTG chyba ponad 30 minut. Na szczęście nie musiałam leżeć, ale siedzieć też było ciężko, więc posyłałam ból porodowy z oddechem złotej nitki ( nauczonym na jodze) do kratki w szybie naprzeciwko. To niewiarygodne jak to pomagało! 

Nigdy nie zapomnę tych chwil, kiedy siedziałam sama w pokoju do KTG, w cichym szpitalu, o pierwszej w nocy, wsłuchując się w odgłos bicia serca Oliwci, czekając na spotkanie z nią. Światło było przyciemnone, byłam całkiem sama, to była jedyna chwila, gdy byłam sama w porodzie i było mi bardzo dobrze w tej chwilowej samotności. Byłam totalnie spokojna, a zwykła ja zamartwiałaby się normalnie, czy aby wszystkie wskaźniki na KTG są prawidłowe😉. Wtedy jednak towarzyszył mi absolutny spokój i pewność, że wszystko będzie dobrze.

Potem przeszliśmy do sali Orzechowej. Położna kazała mi się przebrać i zostawiła nas samych. Zapaliliśmy świece i kominek z lawendą, włączyliśmy Devę Premal i robiliśmy to samo, co w domu. Czyli skakanie na piłce z masażem Marka w szczycie skurczu w okolicy lędźwiowej. Cudnie to działało. Na “próbie porodu” podobał mi się inny masaż, ale podczas prawdziwego porodu chciałam tylko, by Marc uciskał mocno TU!!!!, kiedy mu powiem. 🙂 Zawieszałam się na drabinkach i kucałam. Po krótkim czasie przyszła położna, żeby mnie zbadać i powiedziała coś, co wywołało w nas euforię. ” Pani Magdo, ma pani rozwarcie na 8 cm, za chwilę Pani rodzi” Jak to, czyli już, bez kryzysu 7 cm? Kiedy skurcze wcale nie wydawały mi się jakieś mocniejsze, ani nie do wytrzymania? Gdy tak dobrze sobie z nimi radziłam i ani przez chwilę nie pomyślałam o jakimkolwiek znieczuleniu? A ja jeszcze chciałam wejść do wanny 😉.

Położna powiedziała mi żebym nie skakała już na piłce tylko trochę pochodziła. Chodziłam, a przy skurczach kucałam lub wieszałam się na drabinkach. Czułam euforię i moc. Po krótkim czasie przyszła położna, żeby mnie zbadać i powiedziała, że mam pełne rozwarcie. Kazała się wysiusiać i powiedziała, że rodzimy.  Skurcze parte i faza rodzenia dziecka to jakby inny wymiar. Ból nie był większy, doskonale sobie z nim radziłam. Trudna była koordynacja oddechu z parciem, no i był to wielki wysiłek. Marc dzielnie trzymał moją nogę i pomagał mi dociskając. W pewnym momencie krzyknął “ Widzę główkę!” Pamiętam, że pomyślałam wtedy “ dopiero główka!?” Chwilę później położna powiedziała mi, że mogę tej główki dotknąć. Oli miała dużo włosów. Zdziwiło mnie to, bo moja starsza córka urodziła się zupełnie łysa. Położna, która wcześniej i później zwracała się do mnie per pani, w parciu krzyczała “Dawaj, Magda, rodzisz córę! Tak! Dobrze! Świetnie! Pięknie rodzisz! ” Po ok. pół godziny Oliwka była na świecie.Jej tata przez chwilę był w szoku – musiał na chwilę usiąść, ale otrząsnął się i dzielnie przeciął pępowinę. Czułam wielkie szczęście i euforię. Oliwcia po urodzeniu była spokojna i uważna, nawet nie zapłakała, spojrzała na nas swoimi oczkami, przyssala się do piersi i zaczęła jeść. Ponieważ moja starsza córka Wera była wcześniakiem i miała duże problemy z odruchem ssania ( odciągałam jej mleko do 5 miesiąca, zanim nauczyła się jeść, co było dla mnie bardzo, bardzo trudne), dziecko, które wychodzi na świat i po prostu zaczyna jeść było dla mnie zupełnym, niewiarygodnym cudem.

Po urodzeniu się łożyska ( jejku, jakie ono wielkie!) i zszyciu drobnych pęknięć ( jak dla mnie, była to najgorsza część porodu) położna zrobiła mi gorącej, strasznie słodkiej herbaty – był to dla mnie jeden z najlepszych napojów, jakie piłam w życiu, a na co dzień w ogóle nie słodzę 😊. Dostałam też kanapki – byłam głodna jak wilk. Kiedy ja jadłam, Oli została zważona i zmierzona. A w międzyczasie przyszła do mnie położna z przyszpitalnego Domu Narodzin pogratulować mi i powiedziała mi, że dzięki mnie cały szpital pachnie lawędą. Byłam bardzo szczęśliwa, gdyż zawsze chciałam tam rodzić. W pierwszej ciąży zostałam nawet zakwalifikowana do porodu w Domu Narodzin, ale potem nagle z ciążą zaczęły dziać się złe rzeczy. Po cesarce i wykryciu u mnie po pierwszej ciąży pewniej mutacji genetycznej, już niestety nie mogłam.

 Potem 2 godziny skóra do skóry, pierwsze przytulasy i buziaki. Pierwsze wspólne foty. I to uczucie dokonania czegoś niesamowitego. Spełniłam swoje wielkie marzenie o niezmedykalizowanym, naturalnym porodzie. Na oczy nie widziałam lekarza, zaufałam swojemu ciału. Przekroczyłam próg izby przyjęć o 1, a Oliwka urodziła się o 4.05.

Ciekawe jest dla mnie to, że w miarę trwania porodu i nasilania rozwarcia ból i natężenie skurczy nie rosło w moim odczuciu znacznie. Skurcze nigdy nie stały się nie do wytrzymania. Doskonale nad nimi panowałem, nie pomyślałam nawet przez chwilę o znieczuleniu, ani nawet  o TENS. Oddech, pozycje, wizualizacje, masaż to było zupełnie wystarczające. Myślę, że stało się tak dlatego, że udało mi się otworzyć na rodzenie, współpracować z moim ciałem, wejść w porodowy trans, w którym płynnie przechodziłam z każdym skurczem dalej, do spotkania z córeczką. Niektóre kobiety w mojej rodzinie mówiły mi wcześniej o bólu, od którego mdlały, wymiotowały etc. Dla mnie ból porodowy był zupełnie do wytrzymania, a sam poród wspominam bardzo dobrze.  Cieszę się, że mogłam spędzić większość czasu w domu, a potem już na sali porodowej, moja wspaniała położna widząc, że dobrze sobie z Markiem radzimy ( rodzimy;) także przez większą część czasu zostawiła nas samych. Dzięki temu mogłam zaufać intuicji i podążać za moim ciałem.

Wcześniej bądąc obu ciążach dużo czytałam. W jednej z książek przeczytałam, że “rodzimy tak jak żyjemy”. Zmartwiło mnie to wtedy trochę, gdyż na co dzień zdarza mi się czasem być histeryczką i nerwusem i obawiałam się czy tak nie będzie i podczas porodu. Jednak siła kobiety w porodzie przerosła moje oczekiwania, zalana oksytocyną i adrenaliną byłam bardzo spokojna, spokojna jak nigdy w życiu i jednocześnie silna i zdecydowana. Chciałabym “żyć tak jak rodziłam” 😉 i po części coś mi z tej porodowej mocy zostało. W trudnych chwilach przypominam sobie jaka byłam wtedy silna i spokojna. Daje mi to siłę do pokonywania trudności i walki o swoje.  

Chciałabym podziękować wyjątkowym kobietom: moim instruktorkom jogi: Indze Dańkowskiej i Oli Künstler, mojej fizjoterapeutce i instruktorce fitness – Monice Grzegorzewicz i mojej polożnej Agnieszce Pilaszek -współautorkom mojego spełnionego marzenia. Oraz lekarzom, którzy wspierali mnie podczas mojej drugiej ciąży i w planach porodu naturalnie po cesarce: mojej ginekolog dr Tatianie Boryczko, mojej hematolog dr Elżbiecie Kisiel, oraz dr Łukaszowi Lewczukowi, który wykonywał moje usg ciążowe i badał moją bliznę przed próbą porodu po cc.