Co mi dały takie porody?
Pozwoliły mi poczuć, że jestem kobietą, kobietą silną, mocną, dającą życie, przeszłam inicjację, poznałam tajemnicę życia. Kryzys w trakcie porodu był dla mnie granicą możliwości, którą musiałam przejść, a jak już byłam po drugiej stronie zalała mnie fala energii. Teraz dopiero poczuła kim jestem, było mi ze sobą dobrze, poczułam pierwotną siłę.
Każda ciąża i poród nawet tej samej kobiety to kolejne światy, kolejne przestrzenie do poznania. Po pierwszej bardzo udanej ciąży i pierwszym mega umacniającym porodzie przyszedł czas na drugą drogę do przebycia. A druga ciąża… cóż… była dla mnie jak grom z jasnego nieba. Ledwo zaczęłam wychodzić na prostą, w pracy pojawiły się nowe szanse rozwoju, a tu taka niespodzianka. W stanie przejmującej depresji byłam przekonana, że urodzę w szpitalu. Stwierdziłam, że z takim nastawienie do ciąży, dobry i zdrowy poród nie ma szans zaistnieć. Aż tu nagle z dnia na dzień, spłynął na mnie taki błogi spokój… i cała schiza prysnęła. Bach i nie ma, rodzę w domu ☺ To tak jakbym wróciła do domu, wróciła do siebie, silnej i mocnej.
Poród zaczął się w niedzielę, tydzień przed terminem, o 6-stej poczułam pierwsze skurcze, ale słabe, więc pospałam do 8, ale co chwilę budziłam się i je czułam. Obudziłam męża i Oliwkę, zaczęło się… Znowu wszystko bardzo szybko się rozkręcało, spakowałam Oliwkę, przyszła po nią nasza koleżanka, potem miała ją przejąć babcia. Na początku chodziłam i kręciłam biodrami tak jak za pierwszym razem i weszłam do wanny jak za pierwszym razem. W wannie czas płynął wolno, mi było ciężko, dyszałam, jęczałam, krzyczałam, w pewnym momencie wiedziałam już, że w tej wannie nie urodzę, postanowiłam wyjść, pochodziłam chwilę, przeżyłam 10 minutowy kryzys wisząc na Przemku (oczywiście taki sam jak wcześniej, że już dość, że nie idzie, że nie dam rady itd.) i w ogóle nie w głowie było mi racjonalizowanie go i przypominanie, że już tak było i poszło dobrze. Kurcze, kryzys to kryzys, nie zrobię i już… a jednak robię i już. Przykucnęłam, złapałam się boków fotela i popłynęła, zniknęłam, skupiłam się tak absolutnie na odczuwaniu ciała, świata dla mnie nie było. I poczułam, że znowu to robię, rodzę, kiedy poczułam pieczenie, puściłam to, nie parłam, a główka sama wyszła (dzięki temu tym razem nie pękłam), kolejny skurcz i Olusia była już z nami. To było o 14-stej, czyli po 6 godzinach porodu właściwego. Odessałam ją tak jak Oliwkę. Opatuliliśmy ją, nie mogliśmy się napatrzeć, miała takie długie czarne włoski, kiedy pępowina przestała tętnić, zacisnęliśmy i odcięliśmy. Ogarnęłam się trochę, przyszła inna koleżanka, tym razem pielęgniarka, obejrzała krocze, pęknięcia nie było, a ja czułam się bosko ☺ Po dwóch godzinach urodziłam łożysko. Ola pięknie zaczęła ssać, została cudnie przyjęta na świecie.
Co mi dały takie porody?
Pozwoliły mi poczuć, że jestem kobietą, kobietą silną, mocną, dającą życie, przeszłam inicjację, poznałam tajemnicę życia. Kryzys w trakcie porodu był dla mnie granicą możliwości, którą musiałam przejść, a jak już byłam po drugiej stronie zalała mnie fala energii. Teraz dopiero poczuła kim jestem, było mi ze sobą dobrze, poczułam pierwotną siłę ☺
Dlatego chcę się tym dzielić i jeśli moje doświadczenie pomoże komuś choć trochę zmniejszyć strach przed porodem, to będzie to dla mnie wiele znaczyło.
Zapraszam na mojego Funpage’a na FB:
http://www.facebook.com/pages/In-The-Future-Centrum-Samorozwoju/132519623574874?ref=hl
I oczywiście do kontaktu ☺
Bo my Kobiety, wiemy jak rodzić!!!