Nadchodzi przypływ, moje ciało samo się prostuje, dłonie trzymają główkę, tata podsuwa drżące dłonie dla bezpieczeństwa, rodzi się Sara.

W moim porodzie nie było spodziewanych baniek mydlanych, magii, romantyzmu, nawet światła świec (zanim powaliło mnie na kolana zdążyłam odpalić dwie i nic nie dały), tylko naturalny, przyziemny, „gadzi” tok wydarzeń.

Pół roku przed terminem porodu zupełnym przypadkiem trafiłam do grupy wsparcia Naturalnie po cesarce. 

Pierwszego wieczoru, kiedy dostałam akceptację adminek czytałam wszystkie opowieści do 5 rano! Czułam się tak, jakbym otworzyła wielki worek z prezentami na wigilii…

Chwytałam każdy wątek, a kolejne opowieści porodowe pochłaniałam z zapartym tchem. Od razu zrozumiałam dlaczego miałam CC pod koniec 2015 roku. 

To żaden brak postępu porodu na pełnym rozwarciu, to był brak wsparcia i lenistwo położonych.

Idąc za ciosem zaczęłam działać, żeby „oszukać” niewydolny w moim przypadku system.

Czytałam wszystkie pozycje dotyczące porodu, jakie tylko wpadły mi w dłonie, a po przeczytaniu perełki Irenki Chołuj było po mnie. 

Urodzę w domu pomyślałam!

W dniu terminu telefony z pytaniem: „Czy juuuż?” rozwalały doszczętnie resztki mojego spokoju jak to bywa na końcówce.

Wysłałam grupową wiadomość do wszystkich zainteresowanych, że jak się urodzi, to nie zamierzamy trzymać tego w tajemnicy.

Dzień po terminie stwierdziłam, że przyda się gimnastyka z „nawilżaniem” wewnętrznym na poprawę nastroju jednak mąż z tych „co nie będzie bił dzidzi po główce”, więc nie było łatwo go przekonać… 

Jednak po fachowych wyjaśnieniach jak wielkie dobro w sobie nosi zachował się bohatersko i tym dobrem się podzielił. 

Oczywiście oczekiwał na aplauz, ale zamiast tego pojawiły się skurczyki. Kilka godzin moje ciało robiło mi nadzieję aż w końcu cisza…

Zrobiliśmy powtórkę z przygotowania szyjki do intensywnego wysiłku… i na spacer.

Znów zaczęły pojawiać się delikatniutkie przypływy, ale takie odczuwałam już od 3 tyg. 

Szliśmy spokojną uliczką na boisko ze Starszakiem grając po drodze w piłkę. Na końcu ulicy musiałam kilka razy przystanąć na skurczu, ale wcześniej też już tak miałam, więc nie siałam popłochu. 

Mąż wiedział, co mnie drażni więc, od czasu do czasu pytał: „czy to juuuż?” 

Po kolejnym i kolejnym, i kolejnym takim pytaniu wybuchnęłam śmiechem i zdębiałam… 

Stanęłam i powiedziałam do męża, że chyba wody mi odchodzą. 

Na to on beztrosko: 

– Może siku zrobiłaś hehehe 

Ja (podnosząc dłuższą bluzkę): 

– Chyba bym wiedziała, że chce mi się siku ? 

On: – Ale jak to? Przecież ja nie jestem jeszcze gotowy???!!! (jego mina bezcenna, kto miał zatwardzenie to wie o jaką minę chodzi ?). 

Szybka wymiana zdań, że żadne z nas nie wzięło tel. i odwrót do domu. 

Przypływy migiem przybierały na sile. W połowie drogi wieszałam się na płotach sąsiadów, żeby sobie pomóc śmiejąc się ciągle z wyrazu twarzy męża. Jego obecność była wtedy niezastąpiona. Mąż prowadzi Syna do Dziadków, a ja dzwonie do położnej. 

Ambitnie rzucam się do odpalania świec zarządzając rozłożenie basenu i tyle mnie było… 

Kolejny przypływ był tak silny, że padłam na kolana. Nie wstając z nich poczłapałam na czworaka na huśtawkę porodową zrobioną z 5 m chusty uwieszonej pod sufitem. Objęłam sobie nią brzuch wieszając się na niej podczas skurczu, było mi lżej. 

Zaraz za mężem do domu wpada moja mama. Patrzy na mnie i z miną jakby bolał ją ząb pyta Kamila: 

– Tak na raz ją wzięło?

Wszystkie zmysły miałam wyostrzone jak igła. Śpiewałam przed każdym nadchodzącym przypływem jakby miał być ostatnim. 

Mąż siedział obok i klikał skurcze w aplikacji. Zapytałam ile trwają i jakie są przerwy. 

Kiedy odpowiedział, że co 2,7,5 min i trwają po ok 30 sek pomyślałam: Oooo to jeszcze długo… Przy każdym skurczu moje myśli wędrowały do szyjki, to było tak jakbym czuła, że się otwiera! Rzuciłam do męża, że jeśli nie będzie 7cm jak przyjedzie wsparcie, to ja się obrażam i ruszamy na cesarke! 

W międzyczasie delektowałam się każda nanosekundą bez bólu… Oj, tak! 

Pamiętałam, że poród to 2/3 odpoczynku między skurczami. Czekałam na te przerwy, nie na ból jak w poprzednim porodzie. 

Bardzo szybko poczułam, że jestem na granicy wytrzymałości fizycznej. Ręce zaczęły mi latać z wysiłku jak galaretka.

Wybawieniem był pufik Starszaka pod brodą, w który nie raz zanurzyłam zęby.

Tel do położnej. Jeszcze 20 min. Tymczasem sama słyszę swój własny głos i nie wierzę! 

Coś się zmienia. Śpiew pomaga, ale na „innych” krótszych dźwiękach niż dotychczas. 

Moje ciało samo się prostuje na przypływach. Sprawdzam, bo nie wierzę, że to już parte. 

Sięgam ręką między kolanami opierając bokiem głowę o pufik. 

Czuję JĄ, włochatą główkę mojej córki i tą radość, i tą moc! 

Przy następnym przypływie czekam czujna jak ptak z ręką na jej głowie podpierając się drugą. Bólu już nie ma. Za chwilę ją zobaczę. To wszystko się skończy. 

Kiedy główka przechodzi najszerszą częścią padam na ręce, z wysiłku trzęsą mi się nogi. Czuję jak przekręcają się barki Malutkiej. 

Pytam męża czy na pewno nic nie rusza, bo to tak jakby ktoś z zewnątrz wpuścił stado motyli. Nadchodzi przypływ, moje ciało samo się prostuje, dłonie trzymają główkę, tata podsuwa drżące dłonie dla bezpieczeństwa, rodzi się Sara. 

Nie płacze, ale spokój w pierwszej sekundzie jej życia w naszym domu przynosi mi bicie jej serca na mojej lewej dłoni. Pocieram jej plecy i mówię: ODDYCHAJ!

Zamiast przytulić to gadałam do niej haha, to jej się nie spodobało bo zaczęła krzyczeć.

Utuliłam opierając się o komodę. Tuląc rozglądałam się po domu jakbym wróciła z dalekiej podróży, już nie sama.

Dziwne znowu taki sam ból? Ale o wiele krótszy i na końcu taki przyjemny – rodzi się łożysko.

5 min po tym dojeżdża wsparcie.

Dziękuję założyciele strony Naturalnie po cesarce i całej grupie wsparcia. Nigdy nawet nie wpadłabym na pomysł rodzenia w domu po CC, a co dopiero nabrać wiary, że się uda, a potem to zrobić…

Dziękuję Ewa Las, Ewa Nitecka za moją odbudowę wiary. Wszystkim położonym, z którymi się konsultowałam (wśród nich p. Irenka Chołuj) – jesteście Anioły.

P. S. Nowenna Pompejska ma moc!