Zobaczyć ten mały piękny Pyszczek – to jest rekompensata każdego bólu!

15.03.2016 i witamy się ponownie – jak obiecałam. 

Dziś mija 16 dni odkąd na tym świecie pojawił się nasz Tolek. Czwarte dzieciątko, drugi synek. 

Tolo – upragniony i „tak długo” wyczekiwany braciszek swego rodzeństwa!

Termin porodu Tolka z usg wypadał nam na Dzień Kobiet. Fajna data – pomyślałam sobie, że miły prezencik mały mężczyzna zrobi mamusi. 

Ostatnie usg wskazało, że syn – pokaźne dziecię – może wyskoczyć nawet ze dwa tyg. wcześniej. Nie przejęłam się. Zawsze rodzę „po terminie”. Nie umyłam okien – nie mogę rodzić. Przecież to tradycja już, a tu jak? Wcześniej? Nie ma mowy. 

Torby tez nie dopakowałam (tej co do szpitala, na wszelki wypadek..). Ale za to pralka bunt w łazience urządziła i postanowiła zastąpić mycie okien! Wylała. Całą wodę wylała na podłogę. Musiałam tę powódź ogarnąć, bo przecież trzy zewnętrzne bobasy domagały się kolejno pójścia do toalety!!!

Także do porodu droga wolna.

W niedzielę 28. go lutego nie podejrzewałam nic. Skurcze jak skurcze – mam wrażenie, że pół ciąży takie miałam. Czyli dzień jak co dzień. 

Mój mąż natomiast z premedytacją nabijał się, że Tolo na pewno coś odwinie i urodzi się 29-go. Oczywiście nawet nie brałam tego pod uwagę!

Dzień się skończył. Nie urodziłam. Wstałam w poniedziałek, skurcze jak skurcze, jakby częstsze. Hmm, starym zwyczajem zanurzyłam się w wannie. Siedziałam może z półtorej godziny, powtarzając sobie:

– Dobrze! To jak JESZCZE JEDEN skurcz będzie to dzwonię do Marii. 

Nie miałam wyjścia – musiałam zadzwonić…

Bardzo się ubawiła nasza położna! Ale przyjechała. Ok. południa zaczęło być już nie tylko regularnie, ale i bardziej boleśnie. Piłka to było to, czego wtedy potrzebowałam.

Dzieci? Aaa dzieci, no tak, dzieci poszły na dłuuuugi spacer. Odeskortowane przez tatusia (mamusia w tym czasie liczyła skurcze) w bardzo dobre ręce jednej z ulubionych cioć.

Wracając.. .Marzyłam o tym, żeby móc już wrócić do wody. Po porodzie Gosi nie wyobrażałam sobie nic piękniejszego! 

W domu zaczynało pachnieć rosołkiem – Mati, miszcz świata w rosołkach porodowych dokonał arcydzieła i tym razem! 

Po kolejnym badaniu, dostałam zielone światło i czym prędzej czmychnęłam do wanny. Akcja, po mojemu, jak zwykle marna. Maria mówi, że lubię delektować się porodem. Chyba coś w tym jest..

Tolo nie zamierzał wstawić się jak należy oczywiście! Kombinował, wiercił się jak szalony, a ja musiałam telepać się raz na jeden bok raz na drugi, żeby to dziecię jakoś sensownie urodzić!

Gdzieś między skurczami naszła rodzącą ochotka na słodycz! Sklep pod nosem w zasadzie, mąż wyskoczył po batonika, położna w szoku..

Zdążył… Miedzy kolejnymi skurczami wszamałam mdłą słodkość popijając herbatką. Ach co za czas! W tle słychać Łąki Łan, a tu taki piknik…

Ale do rzeczy! O 17 zaczęło się dziać na poważnie, Tolo postanowił pokazać swoje oblicze światu. Zanim to się wydarzyło minęło jakieś 51 minut także nie spieszył się chłopak! I kiedy już wydawało mi się, że podziękuję – więcej nie dam rady, Anatol płynął już do mnie!

Zobaczyć ten mały piękny Pyszczek – to jest rekompensata każdego bólu!

Najpierw tuliła mama, potem tulił tatuś, bezcenny widok – dwóch ukochanych mężczyzn tak przytulonych.

Wstałam, otrzepałam się i poszłam dalej. Marysia była jeszcze czas jakiś i jak zwykle, nawet nie wiem kiedy wyszła. Przed nami była pierwsza noc z naszym synkiem. Nie słyszał o tym, że wcale NIE MUSI jeść w pierwszej dobie – całą noc był na cycu!

A dziś była pierwsza kąpiel. Późno? Niee, przecież w wodzie się urodził.

Nasz syn miał niesamowite poczucie humoru wybierając taką datę urodzin… Także roczek świętujemy za 4 lata, a Tolo będzie wiecznie młody.

Rodzeństwo przeszczęśliwe, Toluś przechodzi z rąk do rąk, a oni nie mają dość.

My też nie mamy dość. W końcu mogę znowu dzidziula w chustę zamotać, a nie tylko lalki i lalki.

Być może do następnego…