Ta mina męża… Jak mi opowiadał, jak zobaczył jej twarz zwróconą w jego twarz, kiedy reszta jej ciałka była jeszcze we mnie… Takie doświadczenie jest w stanie wynagrodzić wszystko!

To miał być planowany poród w domu, tak jak z pozostałą dwójką…


Córeczka jednak od samego początku postanowiła sprawiać nam niespodzianki: niespodziewanie pojawiła się w naszym życiu, niespodziewanie z chłopca „zamieniła się” w dziewczynkę i wybrała niespodziewane, przez nas w najśmielszych snach, okoliczności swoich narodzin. Kiedy w sobotę rano zadzwoniłam do naszej położnej powiedziała, że ma jakieś spotkanie i nie dojedzie do nas…. Kazała jechać do szpitala, gdyby akcja się rozkręciła.


Rozmawiałam z nią o 9.30 i nie byłam pewna czy coś z tych słabiutkich skurczów będzie, skurcze były naprawdę minimalne, z tym, że regularne co 5 minut, ale ledwie odczuwalne, nawet nie mogę powiedzieć, że bolały, bo nie bolały, raczej sprawiały taki dyskomfort.


Jak rodziłam synka to od takich skurczów do tych rozwierających szyjkę minęło kilka godzin, ale na wszelki wypadek wysłałam męża, żeby dzieci do teściów zaprowadził. Nie było go może 20-25 minut, w tym czasie dopakowałam torbę, naszykowałam sobie ciuchy i poszłam pod prysznic, żeby się ogarnąć.


Kiedy wyszłam z brodzika to miałam taki skurcz, że aż mnie powalił na kolana (dosłownie), był potworny, ale trwał tylko z 10 sekund. Wstałam, ubrałam stanik, bluzkę i rozczesałam włosy. I… kolejny taki skurcz, znowu do klęku (siła skurczu normalnie jak fala tsunami), akurat wszedł mąż i jak mnie zobaczył, zaczął poganiać, bo doskonale pamiętał, że to już niedługo. Pomógł mi ubrać majtki, skarpety, spodnie, zebrał resztę rzeczy, a ja w tym czasie kolejne 3-4 takie skurcze.


On się nawet nie rozbierał, tylko w butach i kurtce, wziął moje buty, a ja sobie uświadomiłam, że nie dojedziemy do szpitala! Czułam po prostu, że za chwilę będzie po sprawie! Do szpitala mamy 15 km, przez wioski, a do tego sobota rano – ruch duży, co najmniej pół godziny w aucie, nie widziałam szans… Mąż powiedział lekko wystraszony: Ok, to zostańmy, bo lepiej chyba tu w domu, niż w aucie, kiedy na zewnątrz temp 2 stopnie…


Zerwałam dosłownie z siebie ciuchy (taki instynkt, że brakowało tylko ryku lwicy do niego) i wskoczyłam z powrotem pod prysznic, ledwie odkręciłam wodę, pękł worek owodniowy i polały się wody.


4 parte i na 5 pokazała nam się (a właściwie mężowi, bo ja rodziłam stojąc, pochylona w przód i oparta o ścianę, a mąż kucał za mną) czarna kudłata główka, 6 skurcz wyszła głowa, 7 skurcz i mąż trzymał w rękach naszą córeczkę… Po 5 minutach urodziło się łożysko.


Mała zważona została dopiero o 17-stej, po pierwszej kupie, więc pewnie gdyby była ważona po porodzie byłoby ponad 4 kg (waga: 3980 g, długość: 55 cm).


O 20-stej był u nas neonatolog, wcześniej już umówiony, zbadał, uzupełnił wpisy w książeczce i szczerze zafascynowany nam pogratulował. Wszystko ok, z Sarą i ze mną, łożysko całe, krocze też!Wrażenia niesamowite… Nie planowaliśmy tego, ale było pięknie… Mój mąż jest cudowny….


Dziękuję Bogu, Mężowi i Naturze, bo dzięki nim to był najpiękniejszy i najbardziej niespodziewany z moich trzech porodów.